W
majowy poranek – Darek (koles z podstawowki) zaprosil mnie na
turystyczny wypad na zamek w Janowcu. Postanowilem polaczyc przyjemne z
pozytecznym i delikatnie spytalem Darka (on nie wedkuje)- czy moge
zabrac wedke i chociaz godzinke poswiece rzece. Oczywiscie chetnie
popatrze- brzmiala odpowiedz. Zabralem spinning, kilka woblerow, klubowy
kapelusz i na dwunasta bylismy juz w Janowcu.
Niestety zamek
moglismy obejrzec tylko z zewnatrz bo akurat tego dnia byl nie
udostepniany zwiedzajacym, za to moglismy podziwiac z wysokiej skarpy
przepiekny przelom Wisly. Krotka decyzja, udajemy sie najkrotsza droga
na druga strone do Kazimierza Dolnego. Kilka minut promem i juz jestesmy
w Kazimierzu. Urokow starego-, bo slady osadnictwa wskazuja na XI w
-Kazimierza Dolnego chyba nie trzeba zachwalac. Miasto wraz z okolica
nalezy do najbardziej malowniczych zabytkow w Polsce. Pieknie polozone
miasto nad brzegiem Wisly i urok zabytkow przyciagaja malarzy i turystow
z calego kraju. Poznogotycki Kosciol z pol. XIV w, barokowy klasztor z
1626r, zabytkowe kamienice rodu Przybylow i wiele innych wspanialych
budowli jest w tym miescie do zwiedzania.
Po zwiedzeniu tych
najistotniejszych zabytkow i lekkim posilku wyciagnalem z samochodu
wedke zalozylem 3 cm woblera Sieka-M (plywajacy z czarnym grzbietem i
udalem sie na koniec betonowego nabrzeza, przy ktorym cumuja turystyczne
statki. Na dlugosci kilkudziesieciu metrow w ciagu pol godziny zlowilem
cztery krotkie klenie i widzialem czesto jak drobnice goni bolen.
Ponizej przelana opaska uniemozliwiala dalszy „spacer” bez odpowiedniego
wyposazenia.
Udalem sie na krotki odcinek zalanej
opaski przed bulwarem spacerowym w gore rzeki. Zdjalem buty i po kostki w
wodzie wszedlem na kamienie do najblizszego sterczacego krzaka.
Przyczajony poslalem woblera w dol rzeki i wolniutko sciagalem wzdluz
kamieni. W trzecim rzucie silne uderzenie ryby. Lekko odkrecam hamulec
bo zylka niezbyt gruba (0,14) ale miekka wklejanka i tak sama amortyzuje
zrywy ryby. Podciagam pod nogi ladnego klenia. Bez podbieraka nie moge
schwycic ryby za pierwszym razem, ktora gdy poczula palce na grzbiecie
dala susa w nurt Wisly. Taka sytuacja powtarza sie jeszcze dwa razy i
zaczynam sie zastanawiac czy delikatnie zapieta ryba nie zepnie sie. W
koncu udaje mi sie naprowadzic klenia dokladnie na siebie, przekladam
wedke do drugiej reki i prawa chwytam pod skrzela. Za plecami mala
grupka kibicow, ktorzy ostro komentowali przebieg walki i nie bardzo
wierzyli w koncowy sukces. Blisko polmetrowy klen laduje na suchym
ladzie. Wystarczy wedkowania. Zakladam buty lekko drzacymi rekami.
Razem z Darkiem i tlustym kleniem wracamy do samochodu.
„Lipy”