Jest w moim miescie z pozoru zwyczajny wedkarski sklep zwie sie
„Wobler”. Jednak od innych wyroznia go to, iz jest tu siedziba preznie
dzialajacego Kola nr,13 i klubu spinningowego „Feeder-Spin”. Czasami w
sklepie panuje ruch jak w ulu a jak by tego bylo malo, dzieki
uprzejmosci gospodarzy wstawiono tu maly czerwony, stolik. Ten
niepozorny mebelek umozliwia nie tylko swobodny przeplyw informacji na
temat gdzie, na co, biora ryby ale takze w milej atmosferze przy kawie i
dymku z papierosa odzywaja wspomnienia z wspolnie odbytych wedkarskich
wypraw.
Pstragowe rzeczki niosa teraz wode koloru kawy z mlekiem,
Wisla i Pilica wylaly, a na zbiornikach zaporowych nie puscil jeszcze
lod. Sila rzeczy czesto zasiadam przy stoliku i z nostalgia wspominam
lato i buszujace w przelewach klenie
To byl ostatni dzien sierpnia ubieglego roku. Artur
wyczail ciekawa kleniowa opaske akurat dla dwoch spinningistow.
Nieczynna przeprawa promowa dzieli ja na dwie czesci, Jeden wedkarz
oblawia gorny odcinek schodzac w dul rzeki, drugi podobnie nizsza czesc
opaski.
Tego dnia wyniki nie byly imponujace. Kilka niewielkich
kleni i jeden prawie wymiarowy sum z za przelewu. Oblowilem 3 dlugosci
opaski. Zblizal sie czas powrotu z wyprawy gdy nagle glosny krzyk Artura
wyrwal mnie z sielanki. Z poczatku sadzilem ze kolega chce tylko
przypomniec o godzinie powrotu z lowiska lecz on nie przestawal krzyczec
wiec cos bylo nie tak. Zwinalem sprzet spojrzalem w gore rzeki i
uwierzcie mi zdebialem bo widok byl niesamowity. Artur ( kawal wielkiego
chlopiska blisko 190cm wzrostu i okolo 120 kg zywej wagi) w woderach z
wedka w reku i torba na ramieniu w iscie ekspresowym tepie biegl po
kamieniach wislanej opaski i przeskakiwal calkiem glebokie przelewy
ciagle cos pokazujac i krzyczac. Co jest u diabla przeciez on sie
zabije. To tak jak byscie zobaczyli wsciekly ciezki pancerny pociag
sunacy po szynach kolejki waskotorowej gdy zblizyl sie do minie, moze na
100m wreszcie zrozumialem. Lipy pudelko-krzyczal Artur. Ale co pudelko?
Lipy, wypadlo z kamizelki na przelewie i nie moge go dogonic a wlasnie
bedzie ciebie mijac. Niestety bylo juz za pozno patrzylem pod slonce i
wczesniej nie zauwazylem w lsniacych taflach wody bialego pudelka. Wedka
juz nie moglem go dosiegna a ponizej nurt odbijal od kamieni opaski.
Byla jeszcze szansa schwycenia cennego puzderka ale wiazalo sie to z
ryzykownym skokiem do rzeki. Pod lustrem wody sterczalo mnostwo ostrych
patykow z umacniajacej opaske faszyny. Artur dotarl wreszcie do mnie i
prawie ze lzami w oczach spogladal za strata. Lipy w tym pudelku jest
ponad 20szt woblerow Marka Sieka, a do tego juz sprawdzonych i bardzo
lownych. Coz bylo robic, kila metrow w dul rzeki opaske konczyla
kamienna glowka a za nia glowny nurt odbijal w strone brzegu. Jako ze
lowilem tego dnia w krotkich spodenkach i tenisowkach, zdjalem tylko
kamizelke i czapke, kazalem Arturowi zabrac sprzet i bez namyslu z
glowki skoczylem do Wisly. Niestety po kilkudziesieciu metrach musialem
zawrocic. Nurt rzeki byl szybszy i nie moglem dogonic pudelka.
Doplynalem do brzegu powiedzialem Arturowi by wracal do samochodu a ja
sprobuje wyprzedzic pudelko idac brzegiem i byc moze je wylowie.
Przeszedlem blisko 500m lecz nigdzie nie moglem go zobaczyc. Zniechecony
mailem wracac ale cos kusilo mnie by przejsc za nastepna kepe drzew na
brzegu. Ku mojemu zdumieniu w pianie i innych smieciach ktore uwiezly w
galeziach rosnacego w wodzie pod wysokim brzegiem rzeki krzaka ujrzalem
upragnione woblery Artura. Ponowny skok do wody i zdobycz byla w moich
rekach. Byl to bardzo goracy dzien i nim wrocilem do zaparkowanego
samochodu prawie calkowicie bylem suchy. Schowalem pudelko za plecami.
Artur widzac mnie i moja mine powiedzial trudno-trzeba wracac. Nie
mialem serca dluzej go oszukiwac pokazalem odzyskana zgube smiejac sie
ze za fatyge nalezy sie piwo. Artek byl szczesliwy i jak dopiero teraz
stwierdzilem od pasa w dul calkiem przemoczony. Dziwne bywaja
wypadki-gdy kolega biegl wislana opaska za woblerami nie przewrocil sie
a gdy spokojnie wracal do samochodu poslizgnal sie i wpadl do wody.
Obaj zaliczylismy kapiel tego dnia i obaj radosni wrocilismy do domu.
Bo coz wedkarstwo to nie tylko zlowione ryby, liczy sie takze przygoda a
na koniec jesli moge dac wam rade bierzcie przyklad z Artura. Nie, nie
chodzi mi bynajmniej o kapiel w Wisle. Nim nadejdzie pelnia sezonu
spinningowego, on juz teraz robi zapasy kleniowych woblerow, by na
wiosne przezyc kolejna przygode z wedka ryba i przelewem.
Czego i wam zycze.
„Lipy”